niedziela, 7 grudnia 2008

Blogasek R.I.P.

Niestety. Skończyło się zanim zdążyło się na poważnie rozkręcić. Brak czasu, brak weny i brak większego pomysłu na swój kawałek internetu (co szczerze przyznaję) doprowadził do takiej decyzji.

Czuję generalnie, że wolę marnować czas na udzielanie się po kawałku w kilkunastu miejscach, niż typowo na swoim. No, ale gdybym nie spróbował, nie wiedziałbym o tym.

Kolegom wiadomym ;) dziękuję za reklamę i proszę o odpięcie tegoż blogaska z linków. Życzę też powodzenia u siebie - zapewniam, że będę Was odwiedzał tak samo chętnie jak do tej pory :).

Z ciekawostek. Iron coś przebąkiwał kiedyś o pomyśle na jakis wspólny projekcik. To raczej mglista przyszłość (i raczej niepewna;), no ale zobaczymy - być może za jakiś czas znowu będziecie mieli szansę natknąć się gdzieś na moje wypociny (chociaż teraz też udzielam się tu i tam:).

Dobra - chusteczki w kąt i aktualizować swoje blogaski, bo nie mam co czytać! :>

p.s. Dla fanów - poniżej trochę szalonych danych z Analyticsa:
- blogaska odwiedziło w sumie 278 UU, którzy wygenerowali 645 odsłon
- jakieś 99% stanowili Polacy, ale zabłąkało się tu też trzech Niemców i po jednym: Brytyjczyku, Irlandczyku, Austriaku i Greku! Pozdrawiam! Greetings! Grüße! Χαιρετίσματα!
- najwięcej referrali miałem z Motywu Drogi (flejmy w komentarzach działają!), Wykopu, następnie prawie ex aequo idą blogaski Leszcza i Irona, po nich Bliplog, Google i pozostałe
- przykładowe słowa kluczowe po jakich jestem pięknie wypozycjonowany na Google? Proszę bardzo: "aneta matlok" (pozdrawiam!;), "co to znaczy szału nie ma" (to znaczy, że jest do dupy), "ironia sarkazm cynizm cytaty" (że niby co? że niby ja? no wiecie!), "jak łyknąć czerwoną pigułkę" (Neo?), "oldschoolowe bajki alfa i omega" (WTF?) i parę innych - mniej pociesznych ;)

To by było na tyle. Finito. See you. Blogaska oficjalnie uznaje się za martwego. EOT.

poniedziałek, 10 listopada 2008

Happy birthday, Neil Gaiman!

Cholera - no i mamy kolejny nieplanowany wpis - to chyba niedługo stanie się standardem na tym blogasku ;>

No ale wracając do tematu. Całkowitym przypadkiem dowiedziałem się, że jeden z moich ulubionych pisarzy i scenarzystów komiksowych Neil Gaiman obchodzi dzisiaj 48 urodziny!

Neil (teraz brzmię jak jego stary kumpel;) to klasa sama w sobie. Jego nazwisko to pewna i sprawdzona marka, która powoduje, że łykam jak młody pelikan wszystko co wyjdzie spod jego pióra. Któż nie czytał (albo chociaż nie słyszał) o jego flagowym dziele - Sandmanie - serii, która zapoczątkowała imprint Vertigo, pozamiatała amerykański mainstream, zgarnęła 18 Eisnerów (oraz kilka innych nie mniej zacnych nagród - w tym World Fantasy Award - nigdy przedtem i nigdy potem nie przyznano jej żadnemu komiksowi!). Nie wspominając już o dziesiątkach spin-offów, które powstały na fali popularności tytułu (o dziwo - w większości trzymają dość wysoki poziom) oraz ciągłych wznowieniach i nowych wydaniach komiksów z tej serii (chociażby wypuszczany  sukcesywnie przez DC Absolute Sandman - nie widziałem nigdy wcześniej bardziej ekskluzywnego wydania jakiegokolwiek komiksu), a tytuł ten istnieje już przecież na rynku prawie 20 lat!

No ale przecież nie samym Sandmanem Gaiman stoi :). Z popularniejszych tytułów komiksowych jego autorstwa wymienić należy chociażby (pomijając już spin-offy Sandmana): Black Orchid, Miraclemana, Books of Magic, Signal to Noise, Stardust, Marvel 1602, Eternals, Murder Mysteries i kilkanaście innych (duża część wymienionych wydana została po polsku przez niezastąpiony Egmont). Oczywiście - Gaiman nie ogranicza się jedynie do pisania scenariuszy komiksowych - wydał też kilkanaście książek (powieści i nowel), które w większości nie ustępuja poziomem (a czasami nawet przewyższają) pozycje komiksowe. Dość wspomnieć tu o Neverwhere, Smoke and Mirrors, American Gods, Coraline, Anansi Boys czy M is for Magic - naprawdę długo można by wymieniać.

Oprócz skrobania komiksów i książek, Neil zajmuje się też pisaniem scenariuszy do filmów, tworzeniem ilustracji do książek, a także usłyszeć go można na kilku audiobookach. Zaprawdę powiadam Wam - wszechstronny to artysta.

Cóż mi zatem pozostało oprócz życzeń? Chyba nic, zatem życzę...

100 lat stary! I żeby Cię ta dziwka nie opuszczała! ;]

niedziela, 2 listopada 2008

Porażające lamerstwo

Co mnie tak wzburzyło? Obrazek obok powinien mówić sam za siebie. Sprawa może nie jest super świeża (bo "incydent" wystąpił w czwartek 30.10), jednak osobiście - łagodnie rzecz biorąc - zbulwersowałem się z deczka otrzymując wraz z newsletterem Helionu, listę dokładnie 781 adresów e-mail innych osób, które do niego także były podpięte! Wszystkie były wrzucone plain-text'em do treści maila! Dlaczegóż tak się stało? Prosta sprawa - osobie obsługującej newsletter Helionu pomyliły się pola i wkleiła sobie listę adresatów do treści! Banalne - prawda? Co tam kwestia danych osobowych - BCC/treść - jeden pies. Jakie dane osobowe zapytacie? Przecież adres e-mail nie jest takowymi. Otóż jest jeżeli składa się z imienia i nazwiska - mój się składa. Mało tego - skrzynka na Gmailu, to mój główny adres poczty, który używam praktycznie do wszystkego. Jeżeli chociaż jedna osoba z powyższej listy postanowi "zaopiekować się" tymi prawie 800 e-mailami, umieszczając je na jakiejś spamliście - przyjdzie czas na sprawdzenie "legendarnych" możliwości antyspamu Gmaila.

Poniżej fragment listy, którą otrzymałem:


Zawsze byłem uczulony na brak kompetencji i lamerstwo. Ten przypadek jest niestety tego najlepszym przykładem. Mam w czterech literach, że to był ich pierwszy raz i że przepraszają - taka sytuacja nie powinna nigdy mieć miejsca. Gdy tylko odczytałem tego maila posłałem do Helionu dość soczystą odpowiedź z info, co o tym myślę oraz wyraziłem nadzieję, że osoba za sytuację odpowiedzialna pociągnięta zostanie do odpowiedzialności (jakiejkolwiek). Odpowiedzi nie otrzymałem żadnej - przyszły za to hurtowe przeprosiny kajającej się panienki odpowiadającej za tą niemiłą sytuację:


Temat: Przepraszamy naszych klientów

Szanowni Państwo,

Serdecznie przepraszam wszystkich naszych Klientów, których adresy mailowe zostały ujawnione za pośrednictwem newslettera Helion.pl. Przyczyną był niestety błąd czysto ludzki, polegający na pomyłce przy wklejaniu listy emaili osób, do których kierowana była konkretna wiadomość informująca o najnowszym numerze magazynu w .NET. Omyłkowo wpisałam adresy w niewłaściwe pole, co spowodowało ich wyświetlenie w treści maila. Pragnę Państwa najmocniej przeprosić za sytuację, za którą jestem odpowiedzialna, a która nigdy nie powinna i nie będzie mieć już miejsca.

Ufam, że dzięki naszej dalszej profesjonalnej obsłudze, uda nam się zatrzeć niemiłe wrażenie dzisiejszego dnia.

Z góry dziękuję za Państwa wyrozumiałość.

Z wyrazami szacunku
Aneta Matlok


I co? I nic. Mam gdzieś Wasze przeprosiny i wyrazy szacunku. Jeżeli sytuacja się rozmyje, a ja nie stanę się pożywką dla spamerów - pozostanie tylko (lub aż) niesmak. W przeciwnym wypadku oświadczam, że przerzucam się na pozycje konkurencji. Ehh - tylko żeby to było takie proste ;). Helion w swojej tematyce jest praktycznie potentatem w branży. Pozostanie mi chyba tylko zacisnąć zęby wiedząc, że i tak nic na to nie poradzę.

A jeżeli jednak sytuacja będzie miała się powtórzyć - to tym razem poproszę o pomylenie pól w taki sposób, aby w treści maila znalazł się login/pass do admina strony Helionu. To byłby całkiem pożyteczny przypadek lamerstwa.

Damn you Helion!

piątek, 31 października 2008

Godzimy blogaska z BLIP-em

A dokładniej bloggerowego/blogspotowego blogaska z tzw. Wklejkami oferowanymi przez BLIP-a. Od razu zaznaczam, że ten wpis nie był wcześniej planowany. Po prostu chciałem na moim blogasku umieścić listę moich ostatnich blipnięć (jakby to kogos interesowało;) i napotkałem po drodze na parę przeszkód, które uniemożliwiły mi zrobienie tego metodą Kopiego-Pejsta. W związku z tym, iż mój upór czasami jest zbawienny, bo działa mobilizująco - zabrałem się za grzebanie w kodzie i po paru mykach i obejściach udało mi się doprowadzić ten widżecik do działania (jak widać po prawej). Wiem, że nie są to hacki wymagające doktoratu z algorytmiki, ale w związku z faktem, że Google mi (o dziwo!) nie pomogło, a wołanie na #drogiblipie pozostało bez echa - zrobiłem to sam i postanowiłem podzielić się tą wiedzą z potomnymi. Tak, wiem - jestem zajebisty i w ogóle ;>

Jeszcze apropos Google - niektóre ich próby poprawiania zapytań wymiatają:


Ale wracając do meritum. Jeżeli masz już konto na BLIP-ie (mam nadzieję, że masz, bo inaczej nie masz po co czytać dalej tego posta), wybierz z górnego Menu Wklejki i sformatuj sobie swoją wklejkę wedle upodobań. Jak już będziesz miał ją odpimpowaną, skopiuj kod HTML, który Ci się automatycznie wygenerował. Teraz (w teorii) wystarczyć powinno wklejenie tego kodu na stronę, blogaska czy forum i gra gitara Może i tak, ale nie na Blogspocie :P Co więc należy zrobić? Już piszę.

Przejdź do zakładki Układ w ustawieniach blogaska, następnie wybierz Edytuj kod HTML. Tam zaznacz checkbox przy opcji Rozszerz szablony widżetów i zaczynamy zabawę. Na początek musimy znaleźć miejsce, które pasowało będzie do listingu naszych blipnięć, a przy okazji miejsce to powinno pozwalać na dodawanie własnego kodu. W sumie do wyboru mamy głównie sidebar lub stopkę - IMO estetyczniej i sensowniej będzie jednak umieścić wspomnianą wklejkę w sidebarze (np. tak jak u mnie - pod profilem). Poszukajmy zatem w kodzie bloku rozpoczynającego i kończącego się tak:

<b:widget id='Profile1' locked='false' title='O mnie' type='Profile'>
<b:includable id='main'>
<!-- masa nie interesującego nas kodu -->
</b:includable>
</b:widget>

Znaleźliśmy? Super. To skopiujmy sobie zatem powyższe i przeklejmy je ponownie zaraz po końcu tego bloku, ale przed początkiem następnego. Przy okazji możemy zauważyć, że przeklejenie tam na pałę kodu wygenerowanego przez BLIP-a nie zadziała - po prostu nic się nie pokaże. Dlaczego? Bo musimy trochę oszukać system i pościemniać go, że to co wklejamy to zwykły widżet. A guglowe widżety mają uporządkowaną strukturę, która to mówi m.in. o tym, iż kod każdego widżetu znaleźć się powinien pomiędzy dwoma głównymi znacznikami - tymi, które widać wyżej. Oka - dość teorii. Przeklejamy zatem powyższy kod, zmieniamy mu parametr id na np. Profile2, title na byle co (i tak się nie pokaże), a resztę zostawiamy jak widać. Teraz w miejsce wklepanego przeze mnie komentarza HTML wstawiamy kod, który dostaliśmy od BLIP-a. Dobra nowina - jesteśmy już prawie na finiszu. Próba podglądu wyniku działania kodu wyrzuci nam jednak kilka błędów. Blogger nie za bardzo lubi konwencje XHTML-owe, a ampersandy (&), których używamy do oddzielania poszczególnych parametrów w URL-u, podnoszą mu ciśnienie. Co musimy zatem zrobić, aby wszystko śmigało? Otóż zamienić musimy fragmenty kodu wg poniższych zaleceń:
  • wszelkie znaki "&" w kodzie wklejki podmieniamy na odpowiednie encje HTML-owe, czyli "& amp ;" (tylko bez spacji pomiędzy znakami, które ja byłem zmuszony wstawić, żeby było widać o czym piszę)
  • domknięcia dwóch znaczników robione na modłę XHTML-ową, czyli " />" zamieniamy na oldschoolowe domknięcia z pełną nazwą znacznika (</param>, </embed>). Znaczniki, w których powinniśmy poprawić domknięcia, to: znacznik <param> z parametrem name="flashvars" oraz znacznik <embed> (jest tylko jeden)
To powinno wystarczyć. Po zapisaniu kodu i odświeżeniu strony cieszyć się powinniśmy działającym self-made widżetem BLIP-a na swoim blogasku :>

Szału nie ma

Ale o co chodzi? O seriale. Dokładnie rzecz biorąc - amerykańskie seriale. Z uwagi na fakt, iż cierpię na chroniczny brak czasu zmuszony byłem do znacznego przycięcia palety tytułów, którą śledzę na bieżąco (bo w końcu trzeba też znaleźć czas na zapoznawanie się z obrazami pełnometrażowymi, których raczej nie ubywa, nie mówiąc też o przyjemnościach wykraczających poza X Muzę). Staram się więc od jakiegoś czasu ograniczać ilość śledzonych tworów. Aktualnie ograniczenie to sprowadza mnie do 3 sztuk seriali, ale za to seriali, których jestem idealnym targetem, bo wszystkie łączy w sumie to samo słowo klucz - tajemnica - a ta działa na mnie zawsze i wszędzie. Tajemnica to takie magiczne słowo, które powoduje, że daję się złapać na wędkę i próbuję pilota danego serialu, jeżeli mnie przekona - staję się pełnoprawnym "oglądaczem". Aktualnie jestem robakiem na wędce Lostów (jak 99% cywilizowanego świata - ale tutaj mamy jeszcze co najmniej kwartał czekania na nowy sezon), Heroes'ów (chyba bardziej z przyzwyczajenia) i Fringe'a (odkryty przeze mnie niedawno twór J.J. Abramsa, którego to Pana zainteresowanym chyba przedstawiać nie trzeba, a niezainteresowani mnie z kolei nie interesują;).

Nie chcę wnikać w szczegóły, streszczać fabuł, itp. bo nie od tego jest ten blogasek - jak kogoś to zainteresuje, to niech zakupi abonament na Google i sam pogrzebie - w końcu bozia, Allah, Zeus (czy w co tam wierzysz) rączki dali, a łopatologia to coś czego szczerzę nienawidzę. Przechodząc do sedna - przed chwilą skończyłem właśnie oglądać najnowsze odcinki Frindża (1x06) i Hirołsów (3x07) i... nie czuję zupełnie nic - było minęło. Ot - w miarę miło spędzone przed ekranem 1,5h (2x 45 min.), ale nic więcej. Oczywiście nie oczekiwałem nigdy od takich tworów niczego głębszego, no ale kurczak - lubię być raz na jakiś czas chociaż odrobinę zaskakiwany! Oczekuję świeżości, czegoś co spowoduje, że będę siedział jak na szpilach i czekał na kolejny odcinek! To mi przez 4 sezony dawał Lost (chociaż fakt - dość mało krytyczny jestem w stosunku do tego serialu), ale nie dają mi tego niestety 2 pozostałe. Abstrahując już nawet od głupoty, nonsensów, nieprawdopodobieństw i debilnych uproszczeń stosowanych przez scenarzystów - to wszystko już było. W tej, czy innej formie, ale było (a ja naprawdę nie jestem chodzącą encyklopedią seriali - co dopiero myślą Ci, którzy mają za sobą nieporównywalnie więcej praktyki w tym temacie).
 
Jak wspominałem - Heroes oglądam raczej z przywyczajenia. Po rewelacyjnym sezonie pierwszym (świetny i świeży patent, nieźle rozrysowane postacie, fabuła trzymająca się kupy i do czegoś prowadząca), przyszedł sezon drugi, a wraz z nim obniżenie lotów - w każdym aspekcie. Debilne nowe postacie z idiotycznymi mocami, nieprzekonujące pociągnięcie dalej wątków rozpoczętych w sezonie poprzednim i ogólnie brak jakiegoś pomysłu na sezon spowodował, że na kolejny czekać musieliśmy znacznie dłużej. Za to sezon trzeci to już totalna wolna amerykanka. To co kiedyś było próbą urealistycznienia superhirołsów - zanikło. Aktualnie oglądamy komiks w konwencji telenoweli, a kretynizmy bijące z kolejnych odcinków rzucają na kolana. Rozumiem zmianę konwencji. Sam lubię komiksy i nie mam nic przeciwko ich oglądaniu na ekranie. Chodzi o to, że czuję się trochę oszukany - nie tak powinien wyglądać ten serial. Od śmierci, zmartwychwstań, odbiorów i zwrotów mocy, powrótów do przeszłości, przenosin do przyszłości, alternatywnych wersji wydarzeń, postaci, mocy, powiązań pomiędzy postaciami, zagmatwanych koneksji rodzinnych i zdrad można poczuć się jak w pokręconej komiksowej Dynastii. Masakra! Aczkolwiek fakt - oglądam twardo ;). Głupie to - nie prowadzi do niczego, ale oglądam. Pewnie to kwestia przywiązania do postaci, połączona z moim zawzięciem, ale nie planuję póki co rozstania z tym serialem. Wracając jeszcze na moment do pogmatanych koneksji rodzinnych - poniżej genialny cytat z ostatniego odcinka. Tracy S. (swoją drogą siostra bliźniaczka Niki S., której się kipnęło w poprzednim sezonie - how sick is that?) do Nathana P.:
- "Dobra, zobaczmy, czy dobrze rozumiem."
- "Ona jest biologiczną matką Twojej nieślubnej córki." (wskazując na Meredith G.)
- "A on jest jej przybranym ojcem." (wskazując na Noah B.)
Normalnie ROTFL - chyba sami scenarzyści zaczynają wreszcie dostrzegać to piekiełko, w które się wpakowali :>

A Fringe? Fringe mnie nie przekonał na początku. Dopiero jakoś po 3 odcinku złapałem klimat, polubiłem postacie i raczej mam w planie kontynuować jego oglądanie. Apropos - postacie. Taak - to chyba jest to mięsko, które ratuje ten serial. Genialny pomysł na duet - ojciec alfa i omega, a przy tym z deczka trzepnięty + syn geniusz, translator ojcowsko-efbiajowski, a w bonusie mistrz ciętej riposty. Miodzio! Chociaż sam serial to popłuczyny po The X-Files (i paru innych "inspiratorach" TXF) - i to popłuczyny najniższej klasy, to dialogi, postacie i humor ratuje go w moich oczach. Ale smutne jest to, że tak jak Heores - niczym nie zaskakuje. Beznadzieja goni beznadzieję, a od J.J. wymagało się sporo już jak serial był w fazie koncepcyjnej, a do sieci przeciekały pierwsze informacje. Cloverfield był niezły, ale mógł być lepszy. Fringe jest "takie se" (cały czas piszę o scenariuszu i patentach na kolejne odcinki), a powinno być naprawdę zajebiste. Powinno być wymiataczem - takie były nadzieje. Niestety brutalna rzeczywistosć sprawiła, że dostaliśmy kolejny lekki i przyjemny twór (no dobra - trochę mroczniejszy od Heroes, ale nic poza tym) - do obejrzenia i zapomnienia. Naprawdę szkoda zmarnowanego potencjału.

Cała nadzieja w nowym sezonie Lostów - oby spełnił pokładane w nim spore oczekiwania. Czego sobie i Wam życzę...

...bo w innym przypadku odkładam na Uzi. Jak odejść to z hukiem i w blasku reflektorów - buehehe ];>

czwartek, 30 października 2008

Od czego by tu...

Tiaaa... Zacznijmy może od tego, że nigdy jakoś nie paliłem się do pisania blogaska. Nigdy mnie to nie kręciło i nie uważałem, żebym miał na tyle dużo do oznajmiania światu, żeby prowadzić tego typu twór. Cóż - czasy się zmieniają, a wraz z nimi ludzka mentalność. Teraz bez blogaska wstyd nawet komentować wpisy na innych blogaskach, bo tak łyso jak Twój login pozostaje nie podlinkowany do pamiętniczka - co sobie inni myślą widząc coś takiego?
"On nie ma blogaska - pewnie prowadzi smutne, szare i nudne życie. Przytuliłbym go na pocieszenie, ale to pewnie emo więc i tak nic mu nie pomoże".
Nie ma się co śmiać, bo takie są fakty. Niektorzy próbują obejść system - łyknąć czerwoną pigułkę, wklepując w polu przeznaczonym na adres blogaska link do swojego profilu na Last.fm, GoldenLine lub nawet - o zgrozo - NK! Podziwiam ich. Mają jaja aby zrobić coś innego. Nie idą za tłumem, ale przewodzą mu jako indywidualności. Ich loginy powiewają na sztandarach niesionych przez niezmierzoną masę członków blogosfery, a ich twarze znane są wszystkim, dzięki czemu już na starcie mogą czuć się mikrocelebrytami. 

Chociaż nie - wróć - tacy są jednak najgorsi. Bo po jaką cholerę wywlekać swoje profilki na światło dzienne w tak prostacki sposób? Czy już naprawdę nie można się inaczej dowartościowywać? Chyba nigdy tego nie zrozumiem.

No dobra, ale chyba odrobinę zeszliśmy z tematu. Zatem wracając do meritum. Po co tysiącpięćsetosiemdziesiątydrugi blogasek? Bo tak. Bo w wolnych chwilach, jeżeli zdarzy się coś co moim zdaniem opisać warto - zrobię to tutaj. Nie będzie to pamiętniczek opisujący co dzisiaj zjadłem, jaka jest pogoda, ani jaki zmęczony jestem, bo spałem 3h. Nie. A przynajmniej w teorii nie ;>. Zresztą nie ma co wymyślać czego tu nie będzie, skupmy się raczej na tym, co chciałbym, żeby tu się znajdowało. Jak już wspominałem - będę tu poruszał tematy, o których mam po prostu ochotę skrobnąć kilka słów. Tylko tyle i aż tyle. W jakiejś części będą to zapewne posty frustrata, ociekające jadem od nagłówka, aż do stopki (cytaty z prasy w opisie blogaska w końcu zobowiazują), a czasami (słowo klucz) - słowo daję - moje przemyślenia i przygody, bez krzty ironii, sarkazmu, cynizmu czy choćby kropelki jadu. Zresztą okaże się w praktyce :>

Troszkę mi się ten wstęp wydłużył (generalnie planowałem 2 zdania, no ale wtedy nie byłoby dobrego lansu już na starcie), ale zapewniam, że to już jego koniec. Jeszcze tylko od razu krótkie wyjaśnienie dla fanek - skąd tyle jadu w takim młodym, inteligentnym i przystojnym mężczyźnie? Dlaczego w tak brzydki sposób, chce prowadzić blogaska, który jest - co tu dużo mówić - darem bożym - nieoficjalnym jedenastym przykazaniem ("blogaska prowadzić będziesz")? Odpowiedź jest prosta. Jad jest fajny ;> A mój spaczony charakter nie pozwala mi pisać w żaden inny sposób.

Dziękuję za uwagę. Zapraszam do lektury. Mam cichą nadzieję, że ten blogasek nie umrze zanim na porządnie sie nie rozkręci.

p.s. To nie tak, że zgapiłem pomysł założenia blogaska od dwóch moich dobrych kolegów - obywatela BLeszczynskiego (a.k.a. Leszczu, ojciec dyrektor, przecieracz blogaskowych szlaków) i obywatela Irona (a.k.a. Pomocnik Batmana, dobry przykład na to, że nawet superbohater może zaliczyć blogaskowy falstart). Wcale nie. Jeżeli  będą tak twierdzić, to tylko dlatego, że zazdroszczą mi oglądalności. Zresztą ja ich nawet nie znam ;>