piątek, 31 października 2008

Szału nie ma

Ale o co chodzi? O seriale. Dokładnie rzecz biorąc - amerykańskie seriale. Z uwagi na fakt, iż cierpię na chroniczny brak czasu zmuszony byłem do znacznego przycięcia palety tytułów, którą śledzę na bieżąco (bo w końcu trzeba też znaleźć czas na zapoznawanie się z obrazami pełnometrażowymi, których raczej nie ubywa, nie mówiąc też o przyjemnościach wykraczających poza X Muzę). Staram się więc od jakiegoś czasu ograniczać ilość śledzonych tworów. Aktualnie ograniczenie to sprowadza mnie do 3 sztuk seriali, ale za to seriali, których jestem idealnym targetem, bo wszystkie łączy w sumie to samo słowo klucz - tajemnica - a ta działa na mnie zawsze i wszędzie. Tajemnica to takie magiczne słowo, które powoduje, że daję się złapać na wędkę i próbuję pilota danego serialu, jeżeli mnie przekona - staję się pełnoprawnym "oglądaczem". Aktualnie jestem robakiem na wędce Lostów (jak 99% cywilizowanego świata - ale tutaj mamy jeszcze co najmniej kwartał czekania na nowy sezon), Heroes'ów (chyba bardziej z przyzwyczajenia) i Fringe'a (odkryty przeze mnie niedawno twór J.J. Abramsa, którego to Pana zainteresowanym chyba przedstawiać nie trzeba, a niezainteresowani mnie z kolei nie interesują;).

Nie chcę wnikać w szczegóły, streszczać fabuł, itp. bo nie od tego jest ten blogasek - jak kogoś to zainteresuje, to niech zakupi abonament na Google i sam pogrzebie - w końcu bozia, Allah, Zeus (czy w co tam wierzysz) rączki dali, a łopatologia to coś czego szczerzę nienawidzę. Przechodząc do sedna - przed chwilą skończyłem właśnie oglądać najnowsze odcinki Frindża (1x06) i Hirołsów (3x07) i... nie czuję zupełnie nic - było minęło. Ot - w miarę miło spędzone przed ekranem 1,5h (2x 45 min.), ale nic więcej. Oczywiście nie oczekiwałem nigdy od takich tworów niczego głębszego, no ale kurczak - lubię być raz na jakiś czas chociaż odrobinę zaskakiwany! Oczekuję świeżości, czegoś co spowoduje, że będę siedział jak na szpilach i czekał na kolejny odcinek! To mi przez 4 sezony dawał Lost (chociaż fakt - dość mało krytyczny jestem w stosunku do tego serialu), ale nie dają mi tego niestety 2 pozostałe. Abstrahując już nawet od głupoty, nonsensów, nieprawdopodobieństw i debilnych uproszczeń stosowanych przez scenarzystów - to wszystko już było. W tej, czy innej formie, ale było (a ja naprawdę nie jestem chodzącą encyklopedią seriali - co dopiero myślą Ci, którzy mają za sobą nieporównywalnie więcej praktyki w tym temacie).
 
Jak wspominałem - Heroes oglądam raczej z przywyczajenia. Po rewelacyjnym sezonie pierwszym (świetny i świeży patent, nieźle rozrysowane postacie, fabuła trzymająca się kupy i do czegoś prowadząca), przyszedł sezon drugi, a wraz z nim obniżenie lotów - w każdym aspekcie. Debilne nowe postacie z idiotycznymi mocami, nieprzekonujące pociągnięcie dalej wątków rozpoczętych w sezonie poprzednim i ogólnie brak jakiegoś pomysłu na sezon spowodował, że na kolejny czekać musieliśmy znacznie dłużej. Za to sezon trzeci to już totalna wolna amerykanka. To co kiedyś było próbą urealistycznienia superhirołsów - zanikło. Aktualnie oglądamy komiks w konwencji telenoweli, a kretynizmy bijące z kolejnych odcinków rzucają na kolana. Rozumiem zmianę konwencji. Sam lubię komiksy i nie mam nic przeciwko ich oglądaniu na ekranie. Chodzi o to, że czuję się trochę oszukany - nie tak powinien wyglądać ten serial. Od śmierci, zmartwychwstań, odbiorów i zwrotów mocy, powrótów do przeszłości, przenosin do przyszłości, alternatywnych wersji wydarzeń, postaci, mocy, powiązań pomiędzy postaciami, zagmatwanych koneksji rodzinnych i zdrad można poczuć się jak w pokręconej komiksowej Dynastii. Masakra! Aczkolwiek fakt - oglądam twardo ;). Głupie to - nie prowadzi do niczego, ale oglądam. Pewnie to kwestia przywiązania do postaci, połączona z moim zawzięciem, ale nie planuję póki co rozstania z tym serialem. Wracając jeszcze na moment do pogmatanych koneksji rodzinnych - poniżej genialny cytat z ostatniego odcinka. Tracy S. (swoją drogą siostra bliźniaczka Niki S., której się kipnęło w poprzednim sezonie - how sick is that?) do Nathana P.:
- "Dobra, zobaczmy, czy dobrze rozumiem."
- "Ona jest biologiczną matką Twojej nieślubnej córki." (wskazując na Meredith G.)
- "A on jest jej przybranym ojcem." (wskazując na Noah B.)
Normalnie ROTFL - chyba sami scenarzyści zaczynają wreszcie dostrzegać to piekiełko, w które się wpakowali :>

A Fringe? Fringe mnie nie przekonał na początku. Dopiero jakoś po 3 odcinku złapałem klimat, polubiłem postacie i raczej mam w planie kontynuować jego oglądanie. Apropos - postacie. Taak - to chyba jest to mięsko, które ratuje ten serial. Genialny pomysł na duet - ojciec alfa i omega, a przy tym z deczka trzepnięty + syn geniusz, translator ojcowsko-efbiajowski, a w bonusie mistrz ciętej riposty. Miodzio! Chociaż sam serial to popłuczyny po The X-Files (i paru innych "inspiratorach" TXF) - i to popłuczyny najniższej klasy, to dialogi, postacie i humor ratuje go w moich oczach. Ale smutne jest to, że tak jak Heores - niczym nie zaskakuje. Beznadzieja goni beznadzieję, a od J.J. wymagało się sporo już jak serial był w fazie koncepcyjnej, a do sieci przeciekały pierwsze informacje. Cloverfield był niezły, ale mógł być lepszy. Fringe jest "takie se" (cały czas piszę o scenariuszu i patentach na kolejne odcinki), a powinno być naprawdę zajebiste. Powinno być wymiataczem - takie były nadzieje. Niestety brutalna rzeczywistosć sprawiła, że dostaliśmy kolejny lekki i przyjemny twór (no dobra - trochę mroczniejszy od Heroes, ale nic poza tym) - do obejrzenia i zapomnienia. Naprawdę szkoda zmarnowanego potencjału.

Cała nadzieja w nowym sezonie Lostów - oby spełnił pokładane w nim spore oczekiwania. Czego sobie i Wam życzę...

...bo w innym przypadku odkładam na Uzi. Jak odejść to z hukiem i w blasku reflektorów - buehehe ];>

4 komentarze:

  1. No no m010ch, gratuluję blogaska. Ładny, choć me naznaczone wiekiem, ciężką pracę i częściową ślepotą oczęta nie wytrzymują białej czcionki na czarnym tle i chyba będę Cię czytywał w RSS-ie :)

    Odnośnie seriali - właśnie w weekend zacząłem płodzić podsumowanie tego co się obecnie ogląda, tytuł po tytule, więc miejsca troche zajmie. W tym tygodniu powinienem wsadzić to na bloga. W sumie zgadzam się w 100% podnośnie Hirołsów, Fringe za to odrzucił mnie pilotem i choć mam ściągnięte kolejne epizody, to prędzej polecą z dysku niż je włączę. Takiej szmiry dawno nie widziałem.

    Musze koniecznie umieścić jakiś link na swoim blogu do Twojego. Anyway - keep this though work, blogowanie jest cool!

    OdpowiedzUsuń
  2. A tak BTW - wyłącz tego tokena przy dodawaniu komenta, skutecznie to zniechęca ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Widzę, że w końcu każdy z nas coś wreszcie napisze o aktualnych serialach - od dawna się noszę z takim zamiarem, ale czasu ciągle za mało.

    Heroes faktycznie brnie w stronę telenoweli. Jakoś nie zdziwiłem się, gdy dowiedzieliśmy się kto jest trzecim synem Angeli. I to chyba nie koniec.

    A Fringe, co dziwne, czeka od samego początku na obejrzenie i doczekać się nie może.

    OdpowiedzUsuń
  4. @BLeszczynski:
    Thx :> Moje oczy też nie trawią białej czcionki na czarnym tle, dlatego też tło to #191919 daltonie :P Co do Fringe'a - nie wywalaj! Obejrzyj jeszcze ze 2-3 odcinki. Tylko nie traktuj tego serialu na poważnie, bo to swego rodzaju pastisz ;> Uwierz, że warto chociaż ze względu na same dialogi (z tego samego powodu mam zamiar za jakiś czas zrobić drugie podejście do Californication). Co do CAPTCHA - skoro Cię zniecheca znaczy, że jesteś maszyną przysłaną z przyszłości po to, aby ograniczyć moje blogaskowe zapędy, które za kilka lat zapewnią mi prezydenturę - buhaha ;>

    @Iron:
    No nie wierzę - Ty jesteś krytyczny w stosunku do Heroes? Świat się kończy - prześladują mnie roboty z przyszłości, Iron widzi minusy Hirołsów i TDK - apokalipsa jest blisko! Ale co tam - nie mogę się już doczekać tego grzyba na horyzoncie (BTW - myślicie, że będzie go widać na Marcelińskiej?;)

    OdpowiedzUsuń